27.10.15 NIESPOTKANIE | THE NON-MEETING [RdM]

Podróż sentymentalna.
[Podsumowanie niemieckiej części trasy.]
Sentimental journey.
[On my journey through Germany.]

English version below.

17 października wjechałem do Niemiec i od razu padłem. Dosłownie! Przywitałem się z glebą już w pierwszej wsi, tuż za granicą. Mokro, tory kolejowe, wjazd na nie pod ostrym kątem – oto przepis na upadek : ) Jechałem wolno, więc ni mi się nie stało, ale wkurzyłem się, nie powiem. Na szczęście porysowałem jedynie trochę sakwy, rowerowi nic się nie stało. Nie było nikogo, kogo mógłbym rozbawić, bo tak sobie myślę, że to mogło śmiesznie wyglądać – jedzie sobie jakiś koleś, wolno, po prostej drodze i nagle leży, ot tak ; ) Może to nie było ucałowanie niemieckiej ziemi, ale mam nadzieję, że teraz przyjmie mnie już pokojowo i pozwoli bezpiecznie przejechać.
A gdzie tam! Kilkadziesiąt kilometrów dalej, w innej wiosce, leżę po raz drugi! Komedia! Tym razem nie na torach, a na krawężniku i to nie jakimś wysokim – centymetr, może dwa. Próbowałem wjechać z drogi na chodnik, bo zauważyłem, że po przeciwnej stronie zaczęła się ścieżka rowerowa. Nie chciałem tamować samochodów za mną, więc postanowiłem zjechać na chodnik po prawej, a potem przejechać na drugą stronę, na ścieżkę. Wpływ na tę decyzję miał pewien Niemiec, który we wcześniejszej wsi ochrzanił mnie za jazdę po ulicy, zamiast chodniku przeznaczonym także dla rowerów. No i teraz to właśnie na niego byłem wściekły! Bo kogo innego była to wina?! Przecież nie moja.
Także upadki na prawą stronę mam, powiedzmy sobie, opanowane. Na szczęście lusterko jest po lewej ; )

Dalej miałem problem z wjazdem do Berlina. Krajowa „1”, która do tej pory nie miała nic przeciwko rowerzystom, w końcu zmieniła zdanie. Byłem zmuszony szukać alternatywy, bo nie chciałem ryzykować spotkania z Polizei, a znając uporządkowane Niemcy, zaraz znalazłby się ktoś, kto zgłosiłby moją obecność na drodze szybkiego ruchu (nawet gdybym poginał z 60km/h;). Gdzie jak gdzie, ale w Niemczech „ordunk mus zajn” ; )
Trochę błotem, trochę polną ścieżką, w końcu trafiłem na drogę na północ od „1”, która wpadała do centrum.

Dzień wcześniej na fejsbuku wyskoczyła mi niesamowicie interesująca informacja. Tego samego dnia, którego docieram do Berlina, otwiera się wystawa genialnego fotografa krajobrazu – Michaela Kenny. Wernisaż ma trwać od 16:00 do 19:00 i ma na nim być sam mistrz(!).
Zdążyłem! O 18 wpadłem do galerii Albrecht na Charlottenstrasse 78. Udało mi się poznać artystę i zrobić pamiątkowe zdjęcie z fotografią Makane. Na wieść, że jadę do Senegalu oznajmił, że jego córka pracuje teraz dla pewnej organizacji charytatywnej w tym kraju.
Super było zobaczyć oryginalne odbitki jego prac i uścisnąć mu dłoń =)

Po emocjonującym spotkaniu ruszyłem na północny-zachód miasta, gdzie gościnę zaoferowała mi Jola, pochodząca z Korsz. Także tego dnia przyjechał z Korsz jej tato, tak więc czułem, jakbym nadal był w Polsce : )

Kilka lat wcześniej byłem w Berlinie, bo akurat robotę złapał tam mój Tato. Jadąc tymi ulicami myślałem, jak chciałbym móc Go tam teraz odwiedzić. Pogadać. Po prostu zobaczyć. Dziwne to uczucie, trudne do opisania, chcieć się z kimś spotkać i wiedzieć, że jest to już niemożliwe. Że to już nigdy nie nastąpi. Że już nie powiemy tej osobie nic ponadto, co udało nam się powiedzieć, gdy jeszcze była. Dlatego tak ważne jest, by mówić sobie dobre słowa, a przebaczać te złe, które często są wypowiadane w złości. Nigdy nie wiemy, które słowo będzie tym ostatnim.
Brakuje mi Go.

Postanowiłem jeden dzień zostać u Joli. Była to akurat niedziela, więc byliśmy w kościele. Było nawet słonecznie, więc miałem nadzieję, że taka pogoda utrzyma się dłużej. Nic z tego. Następnego dnia rano padało (może nie mocno, ale zawsze). Cały dzień było dżdżyście, a był to długi dzień, bo jechałem do Magdeburga (157 km). Tam miałem nocleg u Wioli, którą znalazłem przez couchsurfing.

Wyspałem się i nazajutrz ruszyłem do Brunszwika.
Jeszcze w Magdeburgu na ścieżce rowerowej wydarł się na mnie niemiecki rowerzysta, że jadę ścieżką po złej stronie drogi (bo po prawej były roboty drogowe!). Szkoda, że ludzie tacy są. Czy naprawdę musiał się tak zachować? Przecież zmieściliśmy się obaj. Nie lubię agresywnych osób. Często niepotrzebnie, bez większego powodu, rozrzucają to ziarno agresji na wszystkie strony. No i niestety u mnie ono zakiełkowało, bo wyrzekłem pod nosem dwa brzydkie słowa po angielsku w jego kierunku. Nie lubię być niemiły.

Droga do Brunszwika wydłużyła mi się o jakieś10 kilometrów, bo musiałem robić objazdy – to zamknięta droga, to z kolei kocie łby, których na mapie nie widać. Miał być lekki dzień, a zajechałem nieźle zmęczony. Może też poprzedni dzień złożył się na to zmęczenie. Na miejscu ugościła mnie Lena, którą też znalazłem przez CS. Pierwsza Niemka w Niewmczech. Bardzo ucieszył ją mój przyjazd. W takich przypadkach widzę, że ja też daję coś od siebie. Ludzie chcą słuchać moich opowieści. Czasami chcieliby być na moim miejscu, ale z jakichś powodów nie mogą. W jakimś sensie spełniam ich marzenia, więc chcą być w nich obecni.

Z racji, iż nie wypaliły mi noclegi na następny dzień (osoby z CS, które początkowo mnie zapraszały, jednak nie mogły przyjąć mnie tego dnia) postanowiłem zostać u Leny jeden dzień dłużej. Jakoś jeszcze nie pogodziłem się z myślą spania w namiocie. Pogoda nie nastraja na takie myślenie. W końcu będę musiał się przełamać, ale skoro jeszcze nie muszę ; ) Chcę przede wszystkim czerpać przyjemność z tego wyjazdu, a na namiot (który przecież bardzo lubię) przyjdzie jeszcze czas.

Po nieplanowanym dniu odpoczynku w Brunszwiku ruszyłem dalej na zachód. Tego dnia na mojej drodze znalazły się miejscowości, które już dobrze znałem. Pomiędzy Peine a Hildesheim’em, pod Hanowerem, jest małe miasteczko Hohenhameln, a kilometr obok wieś Sossmar. To tam 15 lat temu przyjechałem po raz pierwszy, by odwiedzić Tatę i podobnie spędziłem cztery kolejne wakacje. On pracował w tej okolicy od kilku już lat. Kilka czynników miało wpływ na to, że był zmuszony wyjechać za chlebem na zachód.

WP_20151022_010

W czasie pierwszych wakacji w Niemczech udało mi się zarobić na komórkę – super wypasioną Nokię 3210! =D Pamiętam doskonale, jak myśl o tym telefonie mobilizowała mnie podczas hakania ogromnego pola buraków. Chodzi się w tę i z powrotem wyrywając chwasty. Prosta, ale męcząca praca i nieprzyjemna, gdy pada deszcz, a pamiętam, że tamtego lata sporo padało.

Jeździłem po okolicy oglądając miejsca dobrze mi znane. Domy, w których Tato wynajmował pokoje; stodoły, do których zwoziliśmy słomę z pola; stajnie, z których wyrzucałem gnój z załzawionymi oczami, bo smród był tak ostry; czy place zabaw, na które zabierały mnie dziewczyny z wioski ;D Pamiętam, jak jednego razu przyszedł do Taty Hainz (właściciel mieszkania, które Tato wynajmował) i powiedział, że przyszła grupka dziewczyn pytających o jakiegoś chłopaka, który najwidoczniej przyjechał tu na wakacje =D Miałem 15 lat. Była to moja jedyna grupowa randka =D Jedna z dziewczyn, która najlepiej mówiła po angielsku, rozmawiała ze mną w imieniu wszystkich ; )  Za trzecim razem zgadły, jakiej jestem narodowości. Najpierw strzeliły, że Turek, bo Turków jest tam najwięcej. Potem, że Anglik, ze względu na język, w jakim się porozumiewaliśmy. W końcu trafiły – bo jak nie Turek i nie Anglik to musi być Polak – może nawet mój Tato pracował dla któregoś z ich ojców ;D
Odnalazłem nawet ławkę w polu, na której w 2002 roku wydziobałem scyzorykiem swoją ksywkę =) Pamiętam, jak tamtego dnia, gdy pochylony tworzyłem swój podpis, podjechał rowerem pewien Niemiec i ochrzanił mnie za to. W ogóle byłem zdziwiony, skąd on się tam wziął. Wyjechałem w pole, za wioskę, gdzie nikogo nie było, by zostawić ten ślad po sobie, a tu o! Ale dokończyłem pracę, jak odjechał ; )

WP_20151022_019

Tak więc tego dnia odbyłem niesamowitą podróż sentymentalną. To było dziwne uczucie. Byłem w miejscach, które poznałem dzięki Niemu, które kojarzyły mi się główni z Nim, ale Go tam nie było.

Gdy opuszczałem Sossmar minąłem to samo pole, które tyle lat wcześniej pieliłem. Teraz też były tu buraki! Zacząłem się głośno śmiać. Po chwili śmiech przerodził się w pewien smutek i łzy stanęły mi w oczach. Na baczność. Jak kompania wojska gotowa na rozkaz ruszyć przed siebie równym, akcentowanym na lewą nogę krokiem. Stały tak dłuższą chwilę. Nie wydałem komendy marszu. Jednak któraś nie wytrzymała tego napięcia i powoli przemaszerowała po policzku. Ponownie się uśmiechnąłem i pozdrowiłem Go z tego miejsca, gdzie zostawił wiele potu, a wiem, że i łez też.

WP_20151022_022

Tego dnia na nocleg dojechałem do miłej rodziny we wsi Völksen, niedaleko Springe pod Hanowerem. Znalazłem ją przez stronę dla rowerzystów – warmshowers.org. Mogłem ucieszyć podniebienie chlebem własnej roboty i pewnym warzywem, którego nigdy wcześniej nie widziałem, a nazwy już nie pamiętam ; ) Spędziłem noc w pięknym, drewnianym domu pomalowanym na niebiesko, w ciepłym łóżku na poddaszu.

WP_20151023_001

Gdy rano opuszczałem moich gospodarzy, nie wiedziałem jeszcze gdzie będę spał. Kierowałem się na zachód. W moim sercu był pewien niepokój, choć nie chciałem go czuć. Podobnie miałem w Ameryce Południowej, gdy jadąc z kimś na stopa, martwiłem się już o kolejnego oraz o to, gdzie zastanie mnie noc. W wietrznej, bezdrzewnej Patagonii po pewnym czasie nabrałem takiego nawyku, że widząc większe krzaki myślałem, jak dobrze byłoby schować tam swój namiot i obym znalazł podobne miejsce wieczorem. To nie było dobre.

Jednak gdy w końcu zza drzew wyjrzało słońce poczułem się lepiej. Zaczęło głaskać mnie przyjemnie po policzku, a ja spojrzałem w jego kierunku i powiedziałem w duchu: <Czym ja się przejmuję? Przecież Ty, Boże, jesteś ze mną. I co to dla Ciebie za problem znaleźć mi nocleg? Żaden! Więc proszę Cię o to, bym wieczorem czuł się bezpiecznie.> I jechałem dalej już z uśmiechem i spokojem ducha. To był pierwszy słoneczny dzień od wielu dni, podczas których jechałem.
Potem dostałem SMSa od Mony, studentki psychologii, z którą pożegnałem się tego ranka w Völksen, z numerem telefonu do znajomej jej znajomego z Osnabrücka, która zgodziła się mnie przenocować! =D Naprawdę często niepotrzebnie się zamartwiamy =) Problemy, dzięki Bogu, potrafią rozwiązywać się same.

Tak więc wieczorem czułem się bezpiecznie, grając z Lisą i jej przyjaciółmi w gry planszowe, pijąc gorącą herbatę i jedząc ciasto, którego zapach prowadził mnie po schodach już od parteru po trzecie piętro, gdzie mieszkała =)

Następnego dnia miałem już wjechać do Holandii. Nocleg znalazłem ponownie przez couchsurfing.org u Els w Enschede, tuż przy granicy z Niemcami.

Wcześniej opisałem dwa upadki, jakie miałem pierwszego dnia w Niemczech. Niemcy nie wypuściły mnie jednak bez trzeciego! Było to w Harsum pod Hanowerem. Jechałem chodnikiem. Chciałem sprawdzić na mapie w telefonie, czy dobrze jadę, jednak nie chciałem się zatrzymywać. Telefon wyślizgnął mi się z ręki, a ja, próbując go łapać, wyrżnąłem się na twardy polbruk. Wyleciałem prawie na ulicę. Samochody zatrzymały się. Jeden kierowca zapytał, czy wszystko w porządku. Nie uratowałem przed upadkiem ani telefonu ani siebie. Ja zbiłem sobie lewą rękę (ale nie mocno), a telefon ekran (konkretna mozaika się zrobiła, ale na szczęście działał). Byłem na siebie wkurzony. Już nigdy nie będę sprawdzał telefonu podczas jazdy. Mądry Polak po szkodzie.

Mam w sobie ogromną tęsknotę. Czasami odzywa się ona ogromnym krzykiem. Taka samotna wyprawa sprzyja temu. I choć droga uszczęśliwia mnie to momentami ów szczęście zagłuszane jest smutkiem wywoływanym przez tę właśnie tęsknotę. Jestem słabym człowiekiem. Cały czas uczę się cieszyć z tego, co mam. Jednak czasami po prostu nie potrafię. Muszę odcierpieć swoje. Na szczęście po każdej burzy wychodzi słońce, a po każdej nocy nastaje nowy dzień – przynajmniej do tej pory tak było.


Za pomoc podczas niemieckiej części trasy z całego serca dziękuję:
Joli i jej rodzinie w Berlinie :) ,
Wioli w Magdeburgu,
Lenie w Braunschweigu,
Hannesowi, Monie i ich rodzicom w Völksen,
Lisie w Osnabrücku
za przyjęcie mnie na noc, nakarmienie i ogólnie za gościnę! Oraz wszystkim innym, których poznałem w tym czasie za rozmowy i miłą atmosferę ; )
Dziękuję!
PURA VIDA!

————————————————————–

Sentimental journey.
[On my journey through Germany.]

On 17th October, I crossed the German border and was immediately brought to my knees.  Literally! I said hello to the German ground in the first village, right by the border. Riding through wet railway tracks at a sharp angle – that’s my recipe for a spill :) I rode very slowly so I didn’t injure myself. But to be honest, I got narked. Fortunately, my saddlebags were only scratched and my bike was all right. I must have made nobody laugh as the streets were empty. I think it must have looked very funny – one guy riding on a bike very slowly along a straight road suddenly falling off it ; ) Maybe I didn’t kiss the German ground but I hoped that from then on it would welcome me peacefully and let me ride safely.
No way! I took a spill several dozen kilometres further in another village! What a comedy! I couldn’t blame the railway tracks again.  The reason for the fall was a kerb of an unimpressive height – maybe one or two centimetres. After noticing the beginning of the bicycle lane on the other side, I decided to try to move from the road to the pavement. I didn’t want to block the road so I moved to the pavement on the right and then to the bicycle lane. I did so ‘cause in other village one German had dressed me down for riding on the road instead of on the pavement available also for cyclists. So I got really angry at him! Whose fault was it if not his?! For sure, not mine.
So I had mastered the technique of falling on the right side. Fortunately, my bicycle mirror is on the left ;)

Then, I had some problems with entering Berlin. The Bundesstraße 1 which had not opposed to cyclists before, changed its mind. I was forced to look for some alternative as I didn’t want to meet the German Polizei. I knew how the Germans like the order so I could bet that sooner or later one man would report my presence on the expressway (even at my bike’s speed of 60km/h;). There’s no other place round the world where “ordnung muss sein”. ; )
I reached the road which led me straight to the city centre through mud and a footpath.

One day before, I noticed a particularly interesting event on Facebook. I learnt that Michael Kenna photo exhibition was going to be opened the day before my arrival to Berlin. Michael Kenna is a genius landscape photographer. The author himself was going to take part in the vernissage (!) which was planned to begin at 4 pm and end at 7 pm.
I made it! At 6 pm I rushed into the Albrecht Gallery at Charlottenstrasse 78. I was able to recognise the artist and take a photo with the photo picturing Makane. When Michael heard that I was heading to Senegal, he said that his daughter was working for some charity there.
It was great to see Michael’s authentic photos and to shake hands with him =)

After the exciting meeting, I went to the north-western part of the city, where I had been offered a place to sleep by Jola from Korsze. The same day, her father came too so I felt as I feel in Poland : )

I had been to Berlin several years before as my dad had found there a job. Riding through the streets, I was thinking how much I would like to visit him there, to talk with him. Just to see him. It’s a strange feeling impossible to be described when you want to meet somebody being aware at the same time that it’s no longer possible. That it will never be possible again. That you will not tell that person anything more than you told when that person was alive. That’s why it’s so important to tell each other good words and forgive bad ones, often said in anger. We never know which word is our last one.
I miss Him.

I decided to stay at Jola’s place for one day. It was Sunday so we went to the church. I hoped that the sunny weather would accompany me longer. But the next day, it was raining in the morning (maybe not much but rain is always rain). It was a drizzly and very long day – I was heading to Magdeburg (157 km). There, I wanted to stay overnight at Wiola’s place who I had met thanks to couchsurfing.

After getting enough sleep, I set out for Braunschweig.
In Magdeburg, one German cyclist shouted at me as I had been using the left side of the road (there were roadworks on the right!). It’s a pity people are like that. Did he really have to behave in such a way? There was enough space for both of us. I don’t like aggressive people. The seeds of anger are often sown by them for no particular reason. And unfortunately, these seeds were sown in me. I said two dirty words in English to him. I don’t like being rude.

My way to Braunschweig was longer than expected by around 10 kilometres ‘cause there were many diversions – due to closed roads or cobblestones not marked on the map. It was supposed to be an easy day but I at the end of it I was very tired. Maybe it was also because of the previous day which could have doubled my tiredness. I was welcomed by Lena who I had met thanks to CS. The first German woman in Germany. She was very happy that I had come. In such situations, I can see that I also give something to others. People want to listen to my stories. Sometimes they would like to be in my shoes but they can’t because of some reasons. In some way, I fulfil their dreams so they want to participate in it.

As some people from CS who had invited me previously for the next day couldn’t host me, I decided to stay at Lena’s place one day longer. I still couldn’t get used to the thought of sleeping in my tent. The weather made me reluctant to consider this option. One day I’ll have to overcome my feelings. But as I don’t have to do it now… ; ) Most of all, I want to enjoy my travel. One day, there will be an opportunity to use my tent (which I really like).

After the unplanned day in Braunschweig, I rode further to the West. That day, I passed places which I had already known very well. Between Peine and Hildesheim, near Hanover, there is a small town called Hohenhameln. One kilometre further, there is a village called Sossmar. I went there for the first time 15 years ago to visit my Dad. I spent the next four summer breaks there. He had worked in the neighbourhood for a couple of years. Several factors had influenced his decision to go to the West to work.

WP_20151022_010

On my first holidays in Germany, I was able to earn enough to buy a mobile phone – awesome Nokia 3210! =D I remember vividly how the thought of the mobile motivated me when I earthed up an enormous field of beets. The work was about rooting weeds out. It is very easy but at the same time very tiring and unpleasant, especially when it rains. I remember it rained a lot that summer.

I was passing the neighbourhood looking at places I knew so well. The houses where my Dad had rented rooms; the barns where we had brought in straw; the stables where I had disposed of manure (I remembered my eyes being watery due to very awful stench); and the playgrounds where I had been taken by the girls from the village ;D I remember when Hainz (the owner of the flat rented by my Dad) visited my Dad once and said that some girls had asked about a boy who apparently had come there for holidays =D I was 15 then. It was my only group date =D One of the girls who spoke English best talked with me on behalf of the rest. They needed three attempts to guess where I was from ;) Firstly they said I was from Turkey ‘cause there were a lot of Turks there. Then, that I was from England because of the language we were communicating in. At last, they guessed – if I was neither from Turkey nor from England, I must have been from Poland – maybe my Dad worked for one of those girls’ fathers ;D
I was even able to find the bench in the field where I had carved my nickname in 2002 =) I remember that day. When I was bending forward and carving my signature, some German guy rode up to me and dressed me down for it. I was really shocked because I didn’t know how he had appeared there. I had ridden to the fields far away from the village and then…! After he left, I finished my work;)

WP_20151022_019

So the whole day was a very sentimental journey for me. It was a strange feeling to be in the places which are familiar thanks to Him, which remind me mostly of Him. But He wasn’t there.

When leaving Sossmar, I went past the same field which I had weeded for so many years. There were still beetroots! I started to laugh aloud. After a second, my laugh turned into some kind of sadness and tears flew into my eyes. They stood at attention as a military unit ready to start marching with a uniform step. They were standing for some time as I hadn’t issued a command. But one of them couldn’t withstand the pressure and started to march slowly through my cheek. I smiled again and greeted Him with a nod from the place where he had left so much sweat and tears.

WP_20151022_022

 

That day, I was taken in by a nice family in Völksen (a village near Hanover). I had met them thanks to a website for cyclists – warmshowers.org. I could satisfy my palate with home-made bread and some vegetable which I had never seen before and which name I don’t remember now ;) I spent the night in a warm bed in the attic of a beautiful wooden blue house.

WP_20151023_001

When I was saying goodbye to my hosts in the morning, I didn’t know where I was going to spend the next night. I was heading for the West. There was some anxiety in my heart though I didn’t want to feel it. The same feeling had seized me in South America. While hitchhiking, I had immediately started to worry about the necessity to hitchhike again and to find a place to sleep. In windy Patagonia I could find no trees. After some time, while seeing large bushes I had automatically started wondering how great it would be to find such bushes in the evening and to put up my tent in their vicinity. It hadn’t been pleasant.

But when the sun came out from behind the clouds, I started to feel better. The sun’s rays started to stroke my cheek softly. I looked at the sun and thought: “What am I worrying about? God, you are with me. Is it a problem for you to find a place where I could stay? No! So, please make me feel safe in the evening”. I continued riding with a smile on my face and with peace of mind. It hadn’t been sunny for a long time.
Then, Mona – a psychology student who had said goodbye to me the same morning in Völksen – texted me. She gave me the phone number to her friend’s friend from Osnabrück who had agreed to take me in! =D We often worry for no particular reason =) Our problems, thanks God, can solve themselves.

So I felt safe in the evening, playing with Lisa and her friends some board games, drinking hot tea and eating cake which scent had led me upstairs directly to her place at the third floor =)

I was supposed to go to the Netherlands the next day. Again, I had found some place to sleep thanks to couchsurfing.org. It was on the border with Germany at Els’s place in Enschede.

I have described two falls which happened to me the first day in Germany. But I wasn’t able to leave the country with no third fall! It happened in Harsum, near Hanover. I was riding on the pavement when I wanted to check on the map in my mobile if I had chosen the right way. I didn’t want to stop for a while. The mobile slipped out of my hand and I, trying to catch it, fell down on hard sett paving. I fell down almost on the road. The cars had stopped. One driver asked if I was all right. I had rescued neither myself nor my mobile. My left hand was bruised (not very much), and the display of my mobile was completely broken. Fortunately, it still worked. I was pissed off at myself. I will never again check my mobile while riding. It’s easy to be wise after the event.

I’m plagued with an intense longing. Sometimes it shouts very loudly. A lonely journey is in favour of such conditions. Though travelling makes me happy, sometimes my happiness is drowned by the sadness caused by my longing. I’m a weak man. All the time, I’m learning how to be happy with what I have. But sometimes I just find it impossible. I have to get my just deserts. Fortunately, after every storm, the sun smiles, and after each night, a day always comes – at least it hasn’t changed so far.

[Translated by Monika Mituś – thanks:) ]

6 uwag do wpisu “27.10.15 NIESPOTKANIE | THE NON-MEETING [RdM]

  1. Czyta się jednym tchem. Potrafisz wciągnąć w swoją przygodę, a to dlatego, że jesteś szczery. Przyznam, że sama się wzruszyłam, gdy opisywałes miejsca tak mocno związane z Twoim tatą. To piękne, co piszesz. Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i każdemu może zdarzyć się chwila słabości – to nieodzowna część naszego życia, więc nie pozostaje nic innego jak to zaakceptować. Szerokiej, niewyboistej drogi, dużo słońca i życzliwych ludzi na trasie! :)

    Polubione przez 1 osoba

    • Dziękuję Joasiu:) To bardzo miłe, co piszesz i ważne dla mnie. Ściskam mocno;)
      ps. Super masz to nazwisko – wszystko pod nie tworzysz. Podróże w ciemno!? :D No genialne;D

      Polubienie

  2. Czytając ten wpis pomyślałam, że fajnie by było jakbyś z tej wyprawy przywiózł książkę, a nie tylko film :) Dużo można się od Ciebie nauczyć. I w sumie jeszcze wiele innych rzeczy mi przyszło do głowy, ale… ;)
    Trzym się Pana! Pamiętam! +

    Polubione przez 1 osoba

  3. Kibicuję krajanowi! planujesz nocleg w Nantes? rodzina znajomych może zadysponuje miejscówką dla pielgrzyma rowerowego, daj znac! pozdrawiam z Londynu ;)

    Polubienie

Dodaj komentarz